sobota, 9 marca 2013

Smoki

Leżę w łóżku z dość wysoką gorączką i niemal czuję jak neurony eksplodują mi cicho z przegrzania wydając dzwięk jak pękające bąbelki kąpielowej piany. Plączą mi się oczy, oddycham przez usta bo piecze gdy oddycham przez nos. Niemal mogę dotknąć zielonego smoka, który przysiadł obok mnie, wytwór przesterowanej wyobraźni nakręconej zbyt mocno przez bajzel który tworzy mi się pod kopułą. Jest dość sztampowy, typu azjatyckiego, długi wijący się w powietrzu, od strony grzbietu jest zielony, łuski lśnią mu jak szmaragdy, z kręgosłupa sterczą mu ostre pomarańczowe kolce, wyglądają jak ze szkła, są przejrzyste, od strony brzusznej jest zółty, odcień przypominający ryż zabarwiony kurkumą. Z nozdrzy lecą mu strużki dymu. Gdy siedzi na łóżku obok mnie jest przyjemnie cieply, jak rozgrzany kaflowy piec. Drapie w szybę, chce wyjść. Niebo przecina cała gromada smoków w różnych kolorach i odcieniach, ale najwięcej jest zielonych i błekitnych, pewnie dlatego, że najlepiej się kamuflują w lesie lub na tle nieba. Smoki z miasta są szare, jak beton. Żyją na dachach bloków, są chropowate i pokrywają je miejscami porosty, które na ich srogich obliczach wyglądają jak dziecięce piegi. Sporadycznie niebo przecinają smoki w kolorze słomkowym, zamieszkujące pola. Ich siedliskom zaszkodziła zmiana zboża na odmiany z krótką łodygą. Chęć minimalizacji strat związanych z niepotrzebnym zdaniem rolników badylem spowodowała, że mają one trudności z polowaniem. Niskie zboże niedostatecznie pokrywa ich cielska i nie są w stanie skradać się do saren wychodzących z lasu na żer. Pozostali rolnicy doceniają role smoków w przepłaszaniu saren żywiących się ich zasiewami. Dalej używają odmian z długą łodygą, a słomę starają się zagospodarować przygotowując z niej ekologiczny brykiet opałowy. Otwieram okno dachowe i wypuszczam stwora. Wyglądam na zewnątrz i obserwuję bogactwo form i kształtów. Niektóre są masywne, o ogromnych skrzydłach, inne są długie niczym węże, w powietrzu zdaje się je tylko utrzymywać magia, albo własna wiara w to że mogą, w końcu są cholernymi smokami. Te bez skrzydeł są o tyle ciekawe, że gdy przeciskają się przez powietrze wiją się na różne sposoby. Jedne jak węże wiją się w poziomie, inne jak morskie fale wiją się w pionie, najbardziej osobliwe są natomiast te, które w eter wkręcają się jak śruba, biegnąc w powietrzu jak po ściankach wyimaginowanego walca. To pierwsza doroczna migracja smoków Antka. Bo tak go nazwałem. Antek tak jak wiele jaj przed nim miał trafić  na nasz stół w formie smoczej jajecznicy, ze sporą ilością pieprzu i zdrową miarką tabasco. Lecz gdy zbierałem jaja tamtego dnia w listopadzie od naszej dojnej smoczycy, wydarzyło się coś niezwykłego. (FAKT: dojne smoczyce stanowią idealny sposób na zaspokojenie zapotrzebowania gospodarstwa domowego na benzynę i inne produkty ropopochodne) Jedno z jaj było ciepłe, a to ocznaczało, że rozwijający się w nim skoczy zarodek jest żywy. Nasza smoczyca o uroczej nazwie Aral była dość ładna jak na smoczycę dojną. Jej ciało było w eleganckim błekitnym kolorze i właściwie nie byłoby w tym nic dziwnego, że wydała na świat żywe jajo, gdyby nie fakt, że była sterylizowana jak każda dojna smoczyca do użytku domowego. Na hodowle rozpłodową smoków trzeba mieć specjalne pozwolenie od Ministerstwa Rolnictwa i Drakokultury (hodowli smoków). Antek wzbijał się coraz wyżej ku niebu i dołączył do przelatujących jemu podobnych zielonych smoków leśnych. Czy powróci jeszcze? Nie wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz